Kupiłam dwa
lata temu samochód. Długo szukałam, brałam pod uwagę różne opcje. Zupełnie nowe
i używane. Te prosto spod igły miały intensywny zapach „nowości”, co przy mojej
wrażliwości na zapachy wykluczały jeden egzemplarz po drugim. Czym się kierowałam
przy wyborze? Ważne było to, jak się czuję w tym aucie, czy wszystko jest
dopasowane do mnie? W końcu, wsiadłam, przejechałam się i powiedziałam mężowi:
Ten.
W porównaniu
do wcześniejszych lat, ostatnio, aż tak dużo nie jeżdżę, góra 3000km
miesięcznie. Miałam wrażenie jednak, że samochód ma większe możliwości, niż to
co daje z siebie podczas jazdy. Tak, jakby nie rozwijał pełnej mocy, dusił się,
coś mu przeszkadzało.
W zeszłym
roku, w dość ważnym dla mnie dniu, w czasie jazdy odmówił posłuszeństwa. Stał w
serwisie autoryzowanym i panowie doszli do wniosku, że to turbosprężarka. Po dwóch
miesiącach samochód z nową turbosprężarką wrócił. Nadal jednak miałam wrażenie,
że coś mu dolega, że dodaje gazu, a on niemrawo reaguje.
Zazwyczaj
jeżdżę po rodzimych drogach kujawsko-pomorskiego i prędkości są mocno ograniczone,
na odcinku Bydgoszcz – Poznań, też poszaleć nie było za bardzo gdzie, drogi w
przebudowie. Nie było takich możliwości, żeby samochód dostał pełnej mocy. W
marcu zdarzyło się tak, że w krótkim okresie czasu, kilka razy przejechałam trasę
Bydgoszcz – Warszawa - Bydgoszcz. Silnik pożerał olej, jak stary Robur. Mąż nie
nadążał dolewać. Odstawiliśmy samochód ponownie do serwisu, gdzie stwierdzono,
że to jakieś nasze fanaberie. Mimo oporu ze strony serwisu, zażądaliśmy
gruntownego sprawdzenia wszelkich układów. Okazało się, że silnik ma wadę
fabryczną. Samochód jeździł do tej pory, ale mogło to się skończyć nieciekawie.
Dopiero kiedy dostał „po garach” okazało się, że jest z nim coś nie tak, przy
dużym obciążeniu - nie wytrzymał.
Samochód
dostał nowy silnik. Po 10 tygodniach i 3 dniach odebrałam mój stary – nowy samochód.
Teraz, śmiga jak szalony, mniej zużywa paliwa, szybciej reaguje na
przyspieszenie i „nie meczy się”. Jeździ się nim lekko i swobodnie. Choć proces
był długi, było wiele trudności, oporu ze strony serwisu i wymagał sporej
inwestycji, to teraz jestem przekonana, że mój samochód po zmianach dowiezie
mnie bezpiecznie i na czas tam, gdzie będę tego potrzebować.
Przygoda ta
przypomina mi historie różnych firm. Tych z którymi współpracowałam, kooperuję
obecnie i tych z którymi zaczynam współpracę. Gdzieś, kiedyś zaczęło rozwijać się
przedsiębiorstwo, z małego, w coraz większe. Im więcej ludzi, tym więcej
zgrzytów. Moce przerobowe jakby nienaoliwione. Przedsiębiorcy często
dostrzegają jakieś „wycieki oleju”, często jednak je ignorują. Bywa, że coś szwankuje
doleje się trochę lepszego paliwa, dokręci się luźne śruby i pojazd jedzie
dalej. Dopiero różne sytuacje dla organizacji - jak zwiększenie mocy
przerobowych, brak płynności finansowej, czy spadające obroty, albo uciekające
zlecenia, brak nowych klientów, czy częste rotacje
pracowników, zmuszają zarządy do podejmowania ważkich decyzji. Kiedy już
decyzje podejmą, napotykają na opór pracowników i zabawa się rozpoczyna. Procesy
bywają żmudne, trudne, stresogenne, jednak po ich przejściu organizacja dostaje
nowy silnik, wraz z nim nową moc, płynność i gwarancje dotarcia do wyznaczonych
celów.
A Twoja firma, jaki ma silnik?
Anita Orzechowska
Coach,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz